#113 Kill znaczy zabić
"Wiosna koloru słońca" ~ Carina Bartsch
Jest to finałowy tom tej serii, dlatego jeśli nie rozpoczęliście swojej przygody z tą historią podsyłam linki do recenzji poprzednich tomów
Kontynuacja trudnej, ale przez to i namiętnej historii Emely i Elyasa, którzy pomimo przeciwności losu dalej próbują poznawać się coraz bardziej, docierać się razem i odkrywać to nowe części siebie - nawet te, których sami nie znali.
Pomimo oficjalnych słów, przedstawiających co tak naprawdę czują i deklaracji, że to jest właśnie to, czego oboje szukali, nie wszystko idzie tak jak powinno... Pojawiają się kolejne przeszkody, który zdecydowanie chcą pokrzyżować ich wspólne plany...
Czy tym razem będą potrafili ze sobą rozmawiać?
"Masz na mnie wpływ, którego nie umiem opisać słowami. To więcej niż być zakochanym. To coś głębszego jakbyś była elementem, którego od dawna mi brakowało. Wystarczy, że na ciebie spojrzę, a zapominam o świecie. Jakbyś rzuciła na mnie klątwę. Pozytywną klątwę."
Nie powiem jak długo czekałam na finałowy tom tej serii... Pamiętam jak niesamowicie cieszyłam się, że po przeczytaniu "Lata koloru wiśni" od razu mogłam zagłębić się w jej kontynuację, jednak nie na długo. Strony przemijały w bardzo szybkim tempie, a to równało się z długim oczekiwaniem na kolejną część. Na szczęście się jej doczekałam i już wszystko wiem!
Przyznam szczerze, że na pewno zdecydowanie lepiej czytałoby się je ciągiem, nie trzeba by było wyrywać się z wykreowanego świata lecz ciągle w nim by się trwało. Poprzednie części czytałam około 5 lat temu, więc zdecydowanie powinnam sobie je odświeżyć przed przeczytaniem kontynuacji, jednak tego nie zrobiłam, co okazało się dużym błędem. Z początku ciężko było mi się odnaleźć w sytuacji, która panowała w fabule. Musiałam niesamowicie się skupić, aby połączyć wiele wątków z poprzednich części. Na szczęście autorka chociaż w niewielkim stopniu zadbała oto, aby przypomnieć najważniejsze wydarzenia z przeszłości - jestem jej za to ogromnie wdzięczna, gdyż ułatwiło mi to odnalezienie się.
Pomimo dość obszernej ilości stron, przez treść się płynie i nie zauważa się, kiedy kończy się rozdział za rozdziałem. Ten tytuł przeczytałam w zaledwie dwa, może trzy dni, i to wcale nie takie ponure.
Autorka po raz kolejny zabrała mnie do tego pięknego świata, w którym chętnie zostałabym jeszcze przez jakiś czas. Cieszę się, że nie jest to kolejna piękna opowieść o jakże idealnej miłości, ale jednak zawiera realne problemy i zmagania, nie tylko młodych osób. Pokazuje jak podchodzić do wielu spraw i uczy, jak powinno postępować się w prawdziwej relacji, szczególnie gdy chce się, aby trwała ona naprawdę długo i była właśnie tym, czego człowiek pragnie. Śmiało mogę przyznać, że Carina Bartsch w pewien sposób przedstawiła w tej części przepis na udany związek, który zdecydowanie chciałabym wcielić we własne życie, chociaż wiem, że nie zawsze będzie łatwo to wydaje mi się, iż warto zaryzykować jeśli się kocha.
To czego niezmiernie mi brakowało to poczucie humoru, jakie stworzone zostało między głównymi bohaterami, ich ciągłe docinki, dogryzanie sobie i wieczne droczenie się ze sobą. Powodowało to ciągły uśmiech na mojej twarzy i niedowierzanie, że tak proste słowa i zaczepki, przyczyniają się do budowania jakże trwałej relacji międzyludzkiej.
Obawy co do tego, że kontynuacja będzie kiepska poszły daleko w niepamięć. Tak samo jak w poprzednich tomach zarówno i teraz kompletnie straciłam głowę dla tej historii. Jestem nią oczarowana i wiem, że nie raz wrócę do niej, bo będę tęsknić za wszystkim co ukryte pod pięknymi okładkami.
Lektura uczy jak radzić sobie w związku, kiedy chcesz ufać, ale wciąż pamiętasz to, co bardzo mocno Cię zraniło. Pokazuje jak zachowuje się osoba, której naprawdę zależy, i której nie trzeba mówić co powinna robić, aby okazywać swoje uczucia. Przedstawia miłość trudną, skomplikowaną, ale również prawdziwą i elektryzującą, ale również przyjaźń, która jest potrzebna każdemu z nas, cały czas.
"Jeśli coś nie ma dla ciebie znaczenia, nie masz nic do stracenia. Ale jeśli coś oznacza dla ciebie cały cholerny świat, masz do stracenia wszystko. A nawet więcej, niż kiedykolwiek miałeś. Bo tracisz kawałek samego siebie."
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina:
"Vortex. Dzień, w którym rozpadł się świat." ~ Anna Benning
Elaine, dziewczyna, która przeżyła za dużo jak na swój wiek, ma w życiu już tylko jeden cel - stać się łowcą. Każdego dnia nauki dążyła do tego, żeby być jedną z najlepszych, żeby mieć szasnę znaleźć się tego jednego dnia w pierwszej dziesiątce, która doznałaby tego zaszczytu i stać się częścią ogromnej organizacji.
Na całym świecie jednego dnia odbywa się bardzo ważny wyścig vortexami, którego wyniki zadecydują i przyszłości i przynależności kandydatów do poszczególnych ugrupowań. Każdy zdaje sobie sprawę z tego, że przemieszczając się tunelami ryzykują bardzo wiele - nawet życie. Symulatory, z którymi pracowali kilka poprzednich lat, nie oddają niebezpieczeństwa jakie niosą za sobą prawdziwe ich odzwierciedlenia. Jedni mogą pożegnać się z życiem już na początki, inni nigdy nie wrócić, pozostając poza kontaktem ze światem, a tylko nielicznym uda się ukończyć wyścig...
Elaine, podczas konkurencji zauważa w sobie zmianę, która daje jej ogromną siłę... Siłę, o której nigdy wcześniej nie słyszała, i która może okazać się jej błogosławieństwem, ale również i przekleństwem...
Kiedy ma szansę poznać swoje umiejętności, dzieje się coś, co zupełnie odmienia jej światopogląd i pokazuje, że nie wszystko jest takim jakim się wydawało...
A do tego ten chłopak o niebieskich oczach...
Moje początkowe nastawienie do tego tytułu nie było jakoś bardzo entuzjastyczne. Obawiałam się, że moje zainteresowanie historiami mniej rzeczywistymi przeminęło wraz z wiekiem, ale okazało się zupełnie inaczej, gdyż zdecydowanie polubiłam tę opowieść, której czytanie sprawiło mi przeogromną radość. Z czystym sumieniem i ręką na sercu piszę, że czekam na kontynuację tego dzieła, które zasługuje, aby poświęcić mu chwilę uwagi.
Muszę przyznać, że pomysł na fabułę jest oryginalny i dawno nie czytałam o czymś podobnym, co byłoby również napisane w sposób lekki i przyjemny. Obawiałam się, że autorka zasypie nas zbędnymi informacjami, opisującymi budowę wszystkich maszyn itp, na szczęście ilość takich elementów była wystarczająco, co bardzo ucieszyło moje serduszko.
Rok 2020 okazuje się być przełomowy zarówno w naszym życiu jak i w tytułowej książce, sądzicie że to zbieg okoliczności? Ja mam wrażenie, że to celowy zabieg, który powoduje, że ta podwójna dwudziestka ma zapaść nam w pamięci.
Nie jest to zwykła opowieść przeplatana wątkami fantasy, dla mnie okazała się czymś lepszym, do czego trzeba dorosnąć i zaakceptować świat jaki jest. Splity, przedstawione jako złe, niebezpieczne zmutowane osoby, w aktualnych czasach przypominają mi osoby, które różnią się od przeciętnego człowieka, bo ma kolczyki na twarzy, tatuaże na skórze, inny kolor włosów, inną orientację czy poglądy religijne... W naszych czasach odmienność to coś złego i dlatego tak łatwo dopasowałam to do wątku przedstawionego w fabule. Mam nadzieję, że autorka pisząc to, miała chociażby w najmniejszym stopniu taki punkt zaczepienia, i że moje domysły nie wzięły się znikąd.
Dlatego tak bardzo spodobał mi się fakt refleksji, który występuje u głównej bohaterki. Zauważa ona, że świat jest zupełnie inny jeśli tylko zdejmie się okulary, które nałożył nam na nos świat i wiele osób wokół nas. Pokazuje, że na każdy temat trzeba wyrobić sobie własną opinię i walczyć o nią do końca.
Mam nadzieję, że szybko ukaże się kolejny tom, który w równym stopniu przypadnie mi do gustu! Serdecznie Wam polecam!
"- Kiedy człowiek się zakocha - (..) - wtedy pewne rzeczy stają się mniej ważne. A inne... inne z kolei tak ważne, że nie można bez nich żyć."
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina:
"Projekt prawda" ~ Dante Medema
Budujemy swoje życie od pierwszego oddechu, korku, słowa... Wszystko to jednak jest zupełnie jak domek z kart, który w bardzo łatwy sposób może zostać zburzony przez nawet delikatny powiew wiatru. U nas tym burzącym ład powietrzem jest kłamstwo, nawet najmniejsze... Wystarczy tylko jedno, aby równowaga i spokój jaki budowaliśmy przez długi okres zostały zachwiane i obudziły lęk oraz niepokój, spowodowany ciągłym pytaniem, czy to jedyne kłamstwo?
Jak ma zachować się człowiek, który nagle traci zupełnie wszystko... Nagle okazuje się, że całe życie staje się pękniętą bańką mydlaną, której wnętrze uwalnia się na zewnątrz i ucieka, a my nie jesteśmy w stanie złapać tego uleciało... Zostajemy sami, musząc wybudować nową historię, która często okazuje się być zupełnie inna niżli by się wydawało na samym początku...
Cordelia poprzez swój projekt na zakończenie roku ma dowiedzieć się jakie jest jej etniczne pochodzenie i jak to wpływa na jej teraźniejszość. Nic prostszego, dostarczyć własny materiał biologiczny do laboratorium, czekać na wyniki, napisać pracę, uzyskać bardzo dobrą ocenę. Tak niewiele a jednak tak wiele, szczególnie w dzień otrzymania wyników...
Wyniki pokazują coś czego bohaterka obawiała się już od dawna, lecz w tym momencie jej przypuszczenia stały się prawdą, o której nie może już zapomnieć. W głowie pojawia się coraz więcej pytań, które nie chcą jej opuścić, najgorsze w tym jednak jest to, że na większość z nich nie dostanie odpowiedzi, bo matka nie chce z nią rozmawiać o tym, co zrujnowało jej całe życie.
Patrząc na siebie w lustrze Cordelia widzi siebie, ale nie wie kim tak naprawdę jest... Jedynym pocieszeniem okazuje się być dawny przyjaciel, z którym kiedyś była nierozłączna...
Wraz z Kodiakiem dzielą pasję do pisania wierszy, dzięki którym mogą opisać swoje uczucia i uwolnić własne myśli. Kiedy dochodzi do tego dźwięk strun gitary, w które uderza chłopak... Powstaje idealne połączenie, które nie może być już lepsze...
Przeszłość Kodiaka nie daje jednak o sobie zapomnieć, a Cordelia jedyne co słyszy od najbliższych to "uważaj na tego chłopaka", "nie zadawaj się z nim", "to nie jest dobry chłopak".
Wszyscy chcą decydować za nią, nikt jednak nie zapyta co ona w nim dostrzega i kim dla niej jest ten młodzieniec z gitara...
"I czuję przerażenie, że nie pojmujesz, że nawet jeśli nie jest zły, to nie znaczy, że jest dobry dla Ciebie."
Wydawnictwo dołożyło wszelkich starań do oprawy graficznej tego utworu, nie patrząc na opis sama okładka przykuwa uwagę i powoduje chęć wzięcia jej do ręki. Ogromnym zaskoczeniem były dla mnie niebieskie strony, które jeszcze bardziej wywołały uśmiech na moich ustach, szczególnie ze względu na to, że jest to mój ulubiony kolor! Jak mogłabym nie polubić historii przedstawionej właśnie w taki oto sposób?
Pomimo zachęcającego wyglądu zewnętrznego muszę przyznać, że kolejnym zaskoczeniem był środek, gdyż nie zobaczymy tak typowej prozy jednak treść przedstawioną w postaci wiersza, co zdecydowanie przyspiesza czytanie i powoduje, że kartki same przelatują ciągle do przodu, aż do ostatniej strony...
Pisanie wierszem mam wrażenie jest bardzo oryginalnym sposobem, z którym nie spotkałam się wiele razy, to nadało książce innego charakteru, można powiedzieć trochę intymnego, gdyż wiersze przepełnione są emocjami, które nie opuszczały Cordelii na co dzień. Za ten pomysł autorka powinna dostać ogromnego plusa!
Nie jestem zwolenniczką długich, zbędnych opisów, którymi często wypełnione są historie pisane ciągłym testem, w tym przypadku nie musiałam martwić się o takie zabiegi, wiedziałam, że ich tu po prostu nie będzie, co również ogromnie przypadło mi do gustu.
Jeśli chodzi o samych bohaterów, to pod tym względem odczułam trochę niedosyt. Brakowało mi typowych dialogów między głównymi bohaterami, same wiadomości zamieszczone w książce mi nie wystarczyły, ale to chyba jedyny minus jaki zauważyłam.
„Projekt Prawda” jest powieścią, w której możemy znaleźć wątki dotyczące odkrywania siebie, poznawania swoich wartości i własnego pochodzenia, ale przede wszystkim szukania odpowiedzi na pytanie kim tak naprawdę jestem?. Autorka przedstawiła różne rodzaje miłości, pokazując, że miłość do drugiego człowieka, z którym chce się spędzić resztę życia, nie jest jedyną miłością jaka może być obecna w naszym życiu, możemy tu zauważyć miłości do samego siebie, do rodziny oraz przyjaciół. Jest to historia, która porusza ważne tematy, jak zaufanie oraz próbę zrozumienia, jak bardzo definiuje nas nasze pochodzenie.
"Ludzie cały czas kłamią. Kłamią, gdy coś budzi w nich strach i zagraża pozbawieniem komfortu. Krew nie musi kłamać. DNA nie obchodzi, czy zadaje ci ból lub rodzi pytania o tożsamość. DNA sprawia, że jesteś, kim jesteś. To ludzie każą ci wątpić, kim jesteś."
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina:
"Na odległość" ~ Beth Reekles
Jest to drugi tom z tej serii, więc jeśli jeszcze nie czytaliście początku tej historii to odsyłam Was do recenzji pierwszej części ;) ---> klik
Po wspólnie spędzonych wakacjach z Noah Flynnem, zakochani musieli się pożegnać. Zaczynał się rok szkolny, który miał być dla nich próbą przetrwania, ze względu na odległość dzielącą zakochaną dwójkę. On trzy tysiące mil od niej na Uniwersytecie Harvarda, a ona tutaj w ich rodzinnej miejscowości w ostatniej klasie szkoły... To dla nikogo nie jest dobry czas... Trzeba uczyć się do testów SAT oraz podejmować decyzje, które w dużym stopniu wpłyną na dalsze życie.
Zaczyna się coś nowego co śmiało można nazwać związkiem na odległość...
Muszą sobie bezgranicznie ufać, bo jak inaczej mieliby utrzymać swoją relację skoro jedyną opcją na rozmowę były smsy bądź rozmowy?
Wszystko wyglądałoby dobrze, gdyby nie nowe zdjęcie na jednym z social media dodanych przez jakąś dziewczynę obejmującą się z Noah...
To zdjęcie okazało się być początkiem testu, przez który musieli przejść Elle z Noah, ale nie tylko ich to dotyczyło...
Nowo poznany w szkole chłopak staje się coraz bliższy głównej bohaterce, wspólne spędzanie coraz większej ilości czasu, spowodowane odsunięciem Elle przez Lee, łączy ich coraz bardziej, a relacja zaczyna zyskiwać status przyjaźni szybciej niżby ktoś mógł się tego spodziewać...
Levi jest zawsze szczery, a przy Elle otwiera się jak przy nikim innym, co sprawia, że ich relacja jest naprawdę prawdziwa, a ta dwójka w każdej chwili może na siebie liczyć...
Szczególnie, kiedy innych nie ma w pobliżu, bo są zajęci czymś innym.... lub kimś innym...
Długo czekałam na tę chwilę, aby po raz kolejny spotkać się z bohaterami poznanymi w pierwszej części i wreszcie się udało! I pomimo tego, że obejrzałam obie części filmu, który możecie obejrzeć na Netflixie to przyznam szczerze, że nie ma to jak książka - szczególnie jeśli jest naprawdę dobra ;)
Jestem osobą, która zazwyczaj woli książki niż ich ekranizacje - w tym przypadku nie było inaczej. Pomimo, że tak samo film jak i papierowa wersja historii były naprawdę dobrze wykonane to jednak w pewnych kwestiach opowieści się mijały, a ta przedstawiona w spisanych słowach podobała mi się odrobinę bardziej od tej oglądanej na ekranie laptopa.
Kolejne spotkanie z Elle było tak samo pełne wrażeń, tajemnic i zagadek jak wcześniej. Niesamowicie cieszy mnie jednak to, że miłość, choć ważna, nie gra tu jedynych skrzypiec. Równie ważny jest wątek przyjaźni jaka jest między główną bohaterką a Lee oraz relacja, która rozkwita pomiędzy dziewczyną, a nowo poznanym chłopakiem Levim.
Jedyną rzeczą w filmie, która przebiła książkę były słowa Marco (książkowego Leviego), które doszczętnie zapadły w moim sercu i dlatego tym razem cytat, który wybrałam do recenzji nie będzie z książki lecz właśnie z filmu.
Historia jest idealna na lato, albo początek roku szkolnego. Co ja mówię? Jest idealna na każdą porę roku... Przy niej się po prostu odpływa od codzienności... Można zapomnieć o tym, co nas trapi i zająć się problemami bohaterów, które często wydają się być tak banalne, a jednak gdy spotykają nas samych zdajemy sobie sprawę, że łatwo jest powiedzieć, trudniej zrobić...
Wiele razy miałam ochotę wejść do książki i porozmawiać z Elle i wybić z jej głowy niektóre pomysły, ale zdaje sobie sprawę, że będąc na jej miejscu zachowałabym się dokładnie tak samo jak ona w danym momencie! I to jest niesamowite w tej książce... Bez trudu można utożsamić się z głównymi bohaterami,a że zawiera ich ona wielu, jestem przekonana, że każdy z nas powinien odnaleźć w niej swój odpowiednik.
Autorka w sprytny sposób przedstawiła wątek, który występuje nie tylko w miłości, ale również i w przyjaźni, a mam tutaj na myśli zazdrość, która niejednokrotnie wystąpiła w życiu Elle, dotykając ją dosłownie lub tylko pobocznie. Zazdrość w stosunku do Noah, spowodowana przez nowo poznaną dziewczynę... Zazdrość w stosunku do Lee, który coraz więcej czasu spędzał z Rachel... Zazdrość w stosunku do Rachel, która miała swojego chłopaka zawsze obok siebie... Zazdrość do Leviego, który nie przejmował się sprawami dalszej nauki, gdyż miał plan na siebie...
Nie zawsze to uczucie jest czymś dobrym, ale wydaje mi się, że bez tego nie moglibyśmy mieć pewności, że na czymś lub na kimś naprawdę nam zależy... Jestem prawie pewna, że gdyby nie to, za każdym razem zastanawialibyśmy się czy to co łączy nas z drugą osobą jest prawdziwe... No bo jeśli nie obeszłoby nas to, że ktoś poświęca komuś innemu więcej czasu niż nam, to czy nie oznaczałoby to, że ta osoba nie jest dla nas tak ważna jakby się nam wydawało?
Pomimo dość oczywistego zakończenia opowieści nie odebrało mi to w żaden sposób przyjemności z czytania. Przyznam szczerze, że najlepszym miejscem na przeczytanie słów spisanych na papierze okazał się być balkon w nowym mieszkaniu, gdzie pomimo chłodnej pogody, bluza i zielona herbata okazały się być idealnym połączeniem, który scalił wszystko i pozwolił mi w krótkim czasie skończyć tę cudowną historię, do której z pewnością jeszcze kiedyś powrócę ;)
"- Nie znam Flynna, ale gdybym znalazł kogoś, kogo kocham, kto jest mądry, zabawny i lubi to, co ja, nie dałbym jej się tak czuć.
- Nie dałbyś jej uciec?
- Nie widzę tego tak. Nie możesz nikogo zatrzymać. Im mocniej go trzymasz, tym bardziej chce się wymknąć. Możesz go tylko kochać i zapewnić go, że Ty nigdy się nie wymkniesz." ~ The kissing booth 2